sobota, 2 kwietnia 2011

Nowosolna - Bedoń, 27 marca 2011

Podstawą notki będzie, jak poprzednio, opis szlaku na stronie ROT.

Do Nowosolnej dojechaliśmy na 10:00 rano fartem, bo byliśmy przekonani, że autobus nam zwiał, a jednak udało się go złapać (pomińmy twórcze wykorzystanie MPK, bo to nie o tym blog ;-)). Pogoda była niebo lepsza niż tydzień wcześniej, więc raźno ruszyliśmy w ulicę Wiączyńską... Wiączyńską... dlaczego idziemy Pomorską? Tak, po wróceniu do centrum i znalezieniu właściwej ulicy (stracone 20 min.) ruszyliśmy raźno szlakiem. Oczywiście oznakowań malutko, co jakiś czas na latarni się trafi. No ale, uzbrojeni w mapę i wydrukowany opis szlaku już nie baliśmy się, że zbłądzimy.

Początkowo droga jest nudna. Bo i przy ulicy i przez wieś się idzie. Jedyną rozrywką jest komentowanie (byle nie za głośne) rodzimej architektury domowej i przydomowej. Większość komentarzy nie nadaje się do powtórzenia. :->

Po pół godzinie doszliśmy do skrętu szlaku (który znajduje się w Wiączynie Dolnym, a nie Górnym), choć prawie byśmy go minęli (mapa jednak to jest to!). Skręcić w lewo, w stronę "widocznego kompleksu leśnego" należy tuż za znakiem oznaczającym koniec naszego pięknego miasta. Oznaczenie szlaku znajduje się po lewej stronie drogi, w którą skręcamy, na drzewie znajdującym się działce. Jak liście okryją owo drzewo będzie nie do zauważenia. Znaku zakrętu szlaku brak.

Teraz już idzie się lepiej, bo polną drogą (może być błotniście). Po obu stronach są pola, do lasu dochodzi się po chwili.
 

W lesie za dużych problemów orientacyjnych nie ma - szlak jest oznaczony w miarę czytelnie i dobrze. Sam las jest piękny i na pewno jeszcze do niego wrócimy, jak już liście będą na drzewach :-) Początkowo wędrowaliśmy sami, jednak po dojściu do skrzyżowania "głównych" dróg leśnych dołączyli inni spacerowicze, rowerowicze i nordic-walkingowcy. Tutaj od szlaku czerwonego odłącza się czarny, łącznikowy do Rezerwatu Przyrody "Wiączyń". Na owym skrzyżowaniu zrobiliśmy postój na drugie śniadanie, które przerwał nam chwilowy hałas po lewej stronie - przez drogę przebiegały w rządku cztery młode dziki :-) Niestety nie udało nam się zrobić zdjęć, bo szybkie skubańce były. ;-)


Po posileniu się ruszyliśmy do rezerwatu - tu droga była mocno błotnista, w obuwiu lekkim nie polecamy - my chodzimy w butach trekkingowych. Rezerwat nie jest ogrodzony, ale poruszać się można tylko po "wyznaczonych ścieżkach", które są mało widoczne. Weszliśmy jednak trochę między drzewa - pięknie jest, drzewa są naprawdę majestatyczne. Ale żeby zrobić zdjęcia wrócimy, jak będą liście :-D


Wróciliśmy tą samą drogą i dalej prosto z powrotem do Wiączynia. Zabudowa wsi ciągną się już prawie pod las, a droga jest asfaltowa. Na główną szosę wychodzimy przy szkole, gdzie skręcamy w lewo. Teraz najdłuższe 250 m., jakie do tej pory przeszliśmy :-] Szlak prowadzi wzdłuż drogi, trzymając się jej lewej strony przez jakieś 2 km, a nie, jak błędnie donosi opis szlaku, 250 m. Teraz trzeba skręcić w prawo, przy przydrożnym krzyżu, który jest po lewej stronie drogi i jest kapliczką. Ale to przecież detale :D
Droga, w którą skręcamy jest już asfaltowa, a nie "polna i gliniasta". Niestety, bo po asfalcie się niefajnie chodzi. Poznamy ją po tym, że jest tuż za tablicą z nazwą wsi Eufeminówek oraz ma znak ślepej uliczki. Ha, chcielibyście oznaczenia szlaku - nie ma tak dobrze!

Zima nie odpuszcza...
Idziemy teraz między polami z jednej, a nielicznymi zabudowaniami z lewej strony, nowym asfaltem. Wieje. Po prawej stronie widać już zabudowania Bedonia i kościół, droga asfaltowa się kończy. Teraz wg opisu szlaku mamy skręcić w prawo "obok wzgórza z wieżą triangulacyjną, schodząc wyraźnie w dół". Powiem z ręką na sercu - rozglądaliśmy się uważnie i czujnie. Wzgórza brak, wieży brak, a szlak na początku się wznosi, a nie opada. Potem faktycznie idziemy lekko w dół, w stronę rzeki. A idziemy miedzą, między polami aż do Bedonia. W Bedoniu skręcamy w lewo, by dojść do głównej drogi. Tutaj zeszliśmy ze szlaku i skręciliśmy w prawo, by dojść do stacji kolejowej i poczekać na pociąg do Łodzi (w niedzielę jeździ do dwie godziny - godzinę czekaliśmy, koszt 4,20 zł bilet normalny). Wg Google Maps przeszliśmy 16,2 km, zajęło nam to 4 godziny.


Jutro następny etap naszej łazęgi. Pogoda zapowiada się naprawdę ładna. Mam też nadzieję, że zdołam wcześniej niż w przyszłą sobotę napisać sprawozdanie z wycieczki. ;-) Do przeczytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz